wtorek, grudnia 12, 2006

Biało na Masajowej ziemi...

Młody Masaj wstał rano, był lekko spocony, złe duchy pętały jego ciało podczas snu. Wiedział, że coś jest nie tak....wyjrzał przez okno swojej lepianki i zobaczył, że skóra jego pięknych i dorodnych kóz jest pokryta puchem. Nie miały co żreć, śnieg zalegał na i tak już małych skrawkach jego pięknego trawnika.

W krótkim jednak czasie, humor mu się znacznie poprawił, bowiem przypomniał sobie zeszły dzień. Był nad Wisłą, widział pozostałości po bitwie i paru niedobitków leżących na polu walki.
Pomyślał wtedy, że to zwykłe pionki, które musiały być w rękach jakiś despotycznych strategów.

Oglądał tak ten obraz krwawej jatki, gdy nagle poczuł, znane mu mrowienie na ciele, gdzieś się ktoś czai. Obrócił się szybko z bronią gotową do walki, szybko przymierzył i zadał cios... był celny jak zawsze, no prawie zawsze...


Jednak przeciwnik, również nie chybił, zadana rana krwawiła, więc Masaj udał się to lepianki czarownika by ten przepisał mu jakiś lek, Masaj obawiał się straszliwie z negatywowania jego osoby. Czarownik dał mu zioła i młody Masaj szybko wpadł w haluny.... wszystko jakieś takie krzywe było.


P.S
Grzeczny Masaj...cierpliwy...